poniedziałek, 18 marca 2013

Wypuścić nietoperze! Nick Cave jakiego nie znacie


Patrząc dziś na 56-letniego Nicka Cave’a widzimy eleganckiego dżentelmena, w nienagannie skrojonym garniturze. Śmiało można napisać – starszego pana, który z każdym rokiem coraz bardziej będzie koncentrował się na powolnych, melancholijnych songach (o czym przekonuje ostatni album artysty). Jeśli ktoś poznaje australijskiego barda dopiero przy okazji Push The Sky Away, pewnie będzie miał trudność by uwierzyć, że młody Nick należał do najbardziej destrukcyjnych postaci w dziejach rock’n’rolla. Nieobliczalne punkrockowe zwierzę, zarówno na scenie, jak i poza nią. Wiecznie zamroczony chuligan, dla którego koncert był nie tylko okazją do uzewnętrznienia swoich emocji, ale także po prostu do pospolitej rozróby. Aby przypomnieć sobie najbardziej szalone oblicze morderczego balladzisty, musimy się cofnąć w odległe lata 80. – do czasów działalności jego kultowej formacji The Birthday Party.
Dla urodzonego 22 września 1957 roku w australijskim miasteczku Warracknabeal Nicholasa Edwarda Cave’a miejscem pierwszych kontaktów z muzyką był… kościół. Jako dzieciak Nick był bowiem chórzystą katedry w Wangaratta. Dorastając, odkrył zupełnie inne formy muzycznej ekspresji – za sprawą brata Tima poznał muzykę rockową i takich wykonawców jak Cream, Jimi Hendrix czy australijska grupa The Loved Ones, jego ulubiony wówczas zespół. Pierwsze fascynacje rockiem zbiegły się z młodzieńczym okresem burzy i naporu – Nick sprawiał wyjątkowe kłopoty nauczycielom, których apogeum była rzekoma próba gwałtu na koleżance. Cave tłumaczył, że źle zrozumiano jego kawał ze ściągnięciem majtek dziewczynie… Wyrzucony ze szkoły w Wangaratcie, zimą 1971 roku Nick znalazł przystań w prywatnej szkole w Melbourne. Wcale nie zachowywał się tam lepiej – potrafił na przykład potraktować kolegów, którzy kwestionowali jego heteroseksualność… cegłą ukrytą w damskiej torebce. Nowa buda była jednak dla niego ważna z tego powodu, iż tam rozpoczął muzykowanie – został wokalistą grupy Concrete Vulture. W składzie znaleźli się także gitarzysta Mick Harvey i bębniarz Phill Calvert, którzy stali się jego współpracownikami na lata. W 1976 roku zakończyli naukę w Caulfield Technical College, co nie oznaczało końca działalności grupy. Nazywała się ona już wówczas The Boys Next Door. Nowym muzykiem kapeli został basista Tracy Pew, w późniejszych latach wyróżniający się niekonwencjonalnym zachowaniem scenicznym i groteskowym wyglądem kowboja. Ważnym punktem grupy stał się także drugi gitarzysta Rowland S. Howard. 

Pod wpływem Chrisa Walsha, który niebawem został menedżerem zespołu, jego członkowie ulegli fascynacji punk rockiem, między innymi Ramones i Sex Pistols. Młodzieńcy zasłuchiwali się również w nagraniach The Stooges, których lider, Iggy Pop, zasłynął ostrymi tekstami i agresywnym, często autodestrukcyjnym zachowaniem typu samookaleczanie na scenie. W 1977 roku The Boys Next Door prezentowali się na scenie jak ich idole, a rebeliancka postawa przenosiła się niejednokrotnie poza nią. Dla Cave’a i Pewa na przykład codziennością była jazda kradzionymi samochodami po autostradzie – w przypadku tego pierwszego choćby i na dachu auta. Muzyków The Boys Next Door nagminnie zatrzymywano za wandalizm, pijaństwo i obsceniczne zachowanie. 

Tej buntowniczej postawy nie udało się przenieść na debiutancki album grupy, wydany w maju 1979 roku nakładem wytwórni Mushroom Door Door. Zbyt wygładzona produkcja zbliżyła muzykę na albumie do raczej do nowej fali niż protopunka Stoogesów. Muzycy byli  z niej bardzo niezadowoleni. Ducha zespołu lepiej oddawała epka nagrana kilka miesięcy później, już dla nowej wytwórni Missing Link. Zatytułowana Hee Haw, przywodziła na myśl dźwiękową anarchię postpunkowych The Fall, The Pop Group i Pere Ubu. To było to. Zmianie brzmienia towarzyszyła również zmiana nazwy – Cave ochrzcił grupę The Birthday Party. Twierdził, że inspiracją było przyjęcie w Zbrodni i karze Dostojewskiego – choć w powieści nikt urodzin nie obchodzi. 


 W lutym 1980 roku zespół z wielkimi nadziejami wyruszył na trasę po Wielkiej Brytanii. Wyspiarska krytyka nie rozumiała radykalnej wymowy twórczości The Birthday Party, a dodatkowym powodem frustracji młodych przybyszów z Antypodów były fatalne warunki życia w stolicy Anglii. Cave bytował w tragicznych warunkach mieszkaniowych, umierając z głodu – za coś trzeba przecież ćpać, a młody  punkowiec był wówczas chodzącą tablicą Mendelejewa. Wyprawa za wielką wodę nie była jednak tak do końca nieudana – na zespół zwrócił uwagę Ivo Watts-Russell, właściciel początkującej wytwórni 4AD. The Birthday Party podpisali z nim kontrakt płytowy. Wcześniejsze zobowiązania wobec wytwórni Missing Link sprawiły jednak, że zanim na rynku pojawił się pierwszy singiel grupy w barwach nowej wytwórni, The Friend Catcher, fani mogli cieszyć się płytą The Birthday Party/The Boys Next Door.

W kwietniu 1981 roku nakładem 4AD ukazał się kolejny album zespołu, Prayers On Fire, który spotkał się z pozytywnym przyjęciem prasy. Nazwa The Birthday Party stała się jedną z najgorętszych na ówczesnej alternatywnej scenie Wielkiej Brytanii, w czym zasługa nie tylko nieokiełznanej, awangardowej muzyki grupy, ale również popisów scenicznych. I nie chodzi jedynie o grę muzyków – zamroczony narkotykami (z ulubioną heroiną na czele) Nick, podobnie zresztą jak basista Tracy Pew, specjalizowali się w agresywnym zachowaniu wobec widzów. Tłumek spod sceny, zbyt ochoczo dążący do fizycznego kontaktu z muzykami, mógł spodziewać się kopów w zęby, ciskania mikrofonem w głowę bądź zdzielenia w maskę gitarą basową Tracy’ego. Jednak słuchacze którzy w spokoju kontemplowali występ australijskich neandertali też nie mogli czuć się bezpieczni – na jednym z koncertów w Nowym Jorku Cave o mało co nie udusił kablem od mikrofonu siedzącej przy stoliku kobiety… Stałym elementem koncertów The Birthday Party były także zapasy najwierniejszego fana kapeli, niejakiego Binga, z wokalistą. Trudno powiedzieć, czy muzycy byli w ogóle świadomi tego, co robią – trzeźwy i niebędący pod wpływem narkotyków Cave był widokiem wyjątkowym w tamtym czasie. Cave zwykł mawiać, że gdyby pewnego dnia obudził się bez kaca, to znaczyłoby, że coś jest nie w porządku… Awangardowa wokalistka Lydia Lunch, wówczas współpracująca z Nickiem przy tworzeniu krótkich sztuk teatralnych, przyznawała, że trzykrotnie ratowała go od śmierci z przedawkowania. Podobne doświadczenie, tym razem przed samym koncertem, zdarzyło się basiście. Był to akurat występ w Melbourne, na którym Mick Harvey, zirytowany zachowaniem Nicka (który bardziej niż śpiewem zainteresowany był bójką z jednym z widzów) potraktował go pięścią w zęby. Nick koncert zakończył zalany krwią i w stanie totalnego zamroczenia spowodowanego narkotykami. 


Publiczność kochała piekielne wybryki The Birthday Party i ich właśnie gorąco oczekiwała na każdym koncercie. Wyglądało na to, że w 1982 roku w Anglii i Australii nic nie było bardziej trendy od jedynek wybitych własnoręcznie przez Nicka Cave’a. Paradoksalnie, doprowadzało to muzyków kapeli do frustracji – ich celem było obrażać i wkurzać, a nie robić to, na co ma ochotę publiczność. Stosunki w zespole także nie były najlepsze – w  1982 roku odszedł perkusista Phill Calvert, którego miejsce za bębnami zajął… gitarzysta Mick Harvey. Samego Nicka muzyka wykonywana przez jego grupę zaczęła nudzić. Członkowie zespołu mieli poczucie, że The Birthday Party doszło do ściany – muzycy przestali dogadywać się na gruncie zarówno artystycznym, jak i prywatnym. Zastanawiające, że w tym trudnym czasie powstały największe osiągnięcia The Birthday Party – singiel z kultowym Release The Bats, największym hitem formacji, longplay Junkyard oraz EP Mutiny. Ta ostatnia to łabędzi śpiew grupy. 9 czerwca 1982 roku występem w Seaview Ballroom w Melbourne The Birthday Party zakończyła żywot.

Lider grupy po jej śmierci nie próżnował i powołał nową formację, z którą wkrótce osiągnął prawdziwą międzynarodową sławę – brylował już nie na undergroundowej scenie, ale na listach przebojów. Lider grupy Nick Cave and the Bad Seeds coraz mniej jednak przypominał stojącego na czele The Birthday Party – nomen omen – jaskiniowca. Chuligan ustąpił miejsca dżentelmenowi, przemoc liryzmowi, frenetyczna łupanina – melancholijnym songom. Nickowi AD 2013 daleko do punkowca z przełomu lat 70. i 80. XX wieku, co nie znaczy, że nie potrafi wykrzesać z siebie rock’n’rollowej energii. By się o tym przekonać, warto wybrać się 4 lipca do Gdyni – Złe Nasiona będą gwiazdami kolejnej edycji festiwalu Open’er. Jeśli planujecie wziąć udział w koncercie grupy Nicka i znaleźć się w pierwszych rzędach, na wszelki wypadek uważajcie na głowy. Z szalonym Australijczykiem nigdy nic nie wiadomo. 
Maciek


(Opracowano na podstawie książki Iana Johnstona Bad Seed. The biography of Nick Cave (pl. Nick Cave)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz