piątek, 24 maja 2013

The Smiths - subiektywny singlowy przegląd

źródło: kurrukata.blogspot.com

Maj to wyjątkowy miesiąc dla fanów The Smiths - dwa dni temu mogliśmy celebrować 54. urodziny lidera legendarnej grupy, Stevena Patricka Morrisseya, a 13 maja przypadła okrągła trzydziesta rocznica fonograficznego debiutu popularnych Kowalskich - singla Hand In Glove. Z tej okazji prezentujemy Wam nasz subiektywny przegląd singlowego dorobku The Smiths. Bierzemy pod uwagę oczywiście klasyczną singlową dyskografię, brytyjskie małe płyty z okresu działalności grupy. Wszystkich fanów z góry przepraszamy za subiektywne opinie.
źródło zdjęć: http://www.thesmiths.cat

Hand In Glove (7/10)
(13.05.1983) 
Maj 1983, niepozorna grupa z Manchesteru debiutuje singlem, który nie robi jeszcze szumu na listach. Ale pierwsze koty za płoty. Połączenie postpunkowej surowości z klimatami wczesnych Beatlesów (ta harmonijka!). I jak to u garniturkowych Fab Four, tekst o miłości... Oczywiście nie do końca szczęśliwej, bo nie do zaakceptowania przez otoczenie. Być może z powodu braku różnicy płci bohaterów tekstu – wszystko możliwe, tym bardziej, że na okładce singla możemy raczyć nasze oczy widokiem pana z obnażoną pupą. Klasyczny utwór Kowalskich wypadł znacznie ciekawiej (bo bardziej dynamicznie w miksie) na debiutanckim albumie The Smiths i w tej wersji ocena byłaby wyższa.

This Charming Man (10/10)
(31.10.1983)
Tytuł znów prowokuje do szukania homoseksualnych aluzji – właściciel uroczego auta prowadzi z młodym chłopakiem, któremu oferuje przejażdżkę dialog godny bohaterów Oskara Wilde’a. Jeśli chodzi o muzykę – Johnny Marr serwuje ultrachwytliwy riff, a sekcja rytmiczna generuje rytm pożyczony od Iggy’ego Popa i jego Lust For Life, który stał się niedoścignionym wzorem dla każdej indie-kapeli (posłuchajcie choćby Last Nite The Strokes). Na parkiet!


What Difference Does It Make? (7/10)
(16.04.1984)
Motoryczny, typowy dla wczesnego stylu The Smiths utwór brzmi nieco mniej ekscytująco niż This Charming Man i nie było już w jego przypadku tej świeżości towarzyszącej Hand In Glove, ale sukces na listach osiągnął – 12. miejsce w UK. Dla polskich fanów powinien być to numer szczególny - What Difference Does It Make? to pierwszy i jeden z dwóch utworów Kowalskich notowany na Liście Przebojów Trójki.

Heaven Knows I'm Miserable Now (10/10)
(21.05.1984)
Pierwszy kawałek The Smiths, w którym pojawiają się czarne, soulowe rytmy – co zbliża naszych bohaterów do takich kapel jak Orange Juice. Ale chyba najbardziej pamięta się go za sprawą tekstu.

GAPOWICZ: Jakiej piosence... A! Nie! Przepraszam bardzo, bo nie słyszałem, po prostu, jak pan śpiewał, bo byłem zamyślony. Ale nic, niech, niech pan nie powtarza, o czym było? Pan zreferuje łaskawie, kolego, to ja się zreferuję.

MAMOŃ: Nie no panie...

POETA: Treść jest krótka.

GAPOWICZ: Tak?

POETA: Można ja umieścić w trzech zdaniach. Jestem sam. Nie mam dziewczyny. Jest mi niedobrze.

BOLO: Tyle w tej piosence jest beznadziejnego smutku, tęsknoty, jakichś nieokreślonych i niespełnionych nadziei, ze... chwyta.

William, It Was Really Nothing (10/10)
(24.08.1984)
Krótko (nieco ponad dwie minuty) i treściwie – najlepszy kawałek janglepopowy wszech czasów, z rewelacyjną robotą gitarową Marra. Morrissey popisuje się ciętym tekstem kpiącym z instytucji małżeństwa. Inne skojarzenia? Goła klata Moza ze słowami MARRY ME podczas występu w Top of the Pops.

How Soon Is Now? (10/10)
(28.01.1985)
Aa, How Soon Is Now. Stairway to Heaven lat 80.”, jak to ktoś określił. Kto wie, co poeta miał na myśli? Nieprawdopodobnie potężnie brzmiący numer, w którym Marr brzmi w zupełnie nietypowy dla siebie sposób, bo zamiast czystych fraz atakuje falującymi efektami gitarowymi. Piosenka uchodzi za opus magnum The Smiths, tylko że... no,  kompletnie nie brzmi po „kowalsku”. Rewelacyjny, ale jednak skok w bok. Piosenek definiujących styl grupy należy szukać na innych singlach.

Shakespeare's Sister (6/10)
(18.03.1985)
Zdecydowana obniżka formy – takie tam rockabilly. Dziwna to dla mnie decyzja, że wybrano to na singiel. Z tego typu klimatów lepszym wyborem byłoby znakomite Nowhere Fast.

That Joke Isn't Funny Anymore (8/10)
(01.07.1985)
The Smiths coraz wyraźniej oddalają się od jangle’u – takiego utworu nie powstydziliby się wykonawcy z 4AD, z Cocteau Twins na czele. Onirycznie, atmosferycznie, przestrzennie – rozwijają się chłopaki, nie ma co. W tekście nie pierwszy już raz Morrissey występuje jako rzecznik samotnych i nieszczęśliwych.




The Boy with the Thorn in His Side (10/10)
(16.09.1985)
Marr brzmi bardzo folkowo, a Morrissey się do tego dostosowuje uskuteczniając coś na kształt jodłowania. Jeśli lubicie Morrisseya, na pewno kochacie jego popisy w tym numerze. Jeśli nie – unikać jak ognia! Pierwszy utwór The Smiths promowany teledyskiem, ale zapomnijcie, że wam to powiedziałem, naprawdę nie warto.
 

Bigmouth Strikes Again (9/10)
(19.05.1986)
Kolejna tekstowa perełka, będąca rozliczeniem wokalisty z – jak to byśmy dziś powiedzieli – hejterami, którzy dopiekli podmiotowi lirycznemu na tyle, że mógł poczuć duchową więź z płonącą na stosie Joanną D’Arc. I do tego klasyczny morrisseyowski mindfuck z walkmanem Dziewicy Orleańskiej... W warstwie muzycznej firmowe smithsowskie połączenie elektryków o czystym brzmieniu z akustykami w tle. I cokolwiek oryginalne umieszczenie jako dodatkowej wokalistki Ann Coates, śpiewającej „wiewiórki”. A tak naprawdę to przetworzony studyjnie Morrissey, taki żarcik artystów.

Panic (8/10)
(21.07.1986)
Są takie kawałki The Smiths, gdzie jakkolwiek by się koledzy nie starali, to Morrissey ze swoimi tekstami ich całkowicie przyćmiewa. Bo Panic to w sumie muzycznie nic specjalnego – zrzynka (czego Kowalscy wcale nie ukrywali) z Metal Guru T. Rex w glamowym, marszowym rytmie, plus słodki chórek dziecięcy. Ale to, co ten słodki chórek wyśpiewuje jest powodem nieprzemijającej kultowości numeru. Morrissey rozsierdzony sytuacją, w której radiowy DJ po ogłoszeniu wieści o wybuchu Czarnobyla puścił wesolutki kawałek Wham!, napisał zjadliwy tekst, w którym skazuje didżejów na stryczek, a dyskotece niczym grupa Lombard głosi śmierć (w ogniu). Powód? Because the music that they constantly play/IT SAYS NOTHING TO ME ABOUT MY LIFE. Postulat piosenek mówiących o życiu słuchacza będzie wracał, choćby u T.Love w numerze Kapeloland.

Ask (8/10)
(20.10.1986)
Jedna z najlepszych piosenek The Smiths – lekka jak piórko, z miejsca chwytająca melodia. Jak można było to spieprzyć? Udało się. Po latach numer brzmi koszmarnie sztucznie, próby czasu nie przetrwały jakieś dziwaczne efekty (co to, do cholery? Przetworzona harmonijka?). Podczas nagrywania tego singla The Smiths byli składem pięcioosobowym – przez pewien czas w zespole grał dodatkowy gitarzysta Craig Gannon.

Shoplifters of the World Unite (9/10)
(26.01.1987)
W Ask zbliżyli się na chwilę do jangle popu, by znowu uciec jak najdalej. Tutaj gitara Marra brzmi zaskakująco ciężko (jak na ten zespół, nie ma obaw, The Smiths nie zaczęli grać thrashu). Dla odmiany Morrissey delikatnie wyśpiewuje jedną ze swoich chorych wizji - złodziei sklepowych łączących się celem przejęcia kontroli nad światem.

Sheila Take A Bow (6/10)
(13.04.1987)
Największy przebój na listach – 10. miejsce w UK było niezbitym dowodem, że było to apogeum popularności grupy. I niestety początek końca. Wydaje się, że w przypadku tego kawałka działała już raczej magia szyldu, bo to muzycznie dość błahy kawałek w rytmie zbliżonym do Panic.

Girlfriend in a Coma (3/10)
(10.08.1987)
Wiele osób lubi ten numer, ale darujcie – ten singiel to hańba dla takiej kapeli. Wesołkowaty rytm, głupawa melodia, do bólu pretensjonalne smyki – dramat. Sytuację ratuje nieco tekstowy czarny humor Morrisseya, który łączy infantylną pioseneczkę z przerażającym tekstem.

I Started Something I Couldn't Finish (6/10)
(02.11.1987)
Nawet fajny numer, ale niekoniecznie fajny numer The Smiths. Niby-soul, z instrumentami dętymi, z którymi jakoś Kowalskim nie do twarzy. Za to świetnie wypadł tutaj Morrissey z zadziornymi wokalizami.

 Last Night I Dreamt That Somebody Loved Me (4/10)
(07.12.1987)
Niezbyt udane było te singlowe pożegnanie The Smiths. Smętna, nudna ballada z tekstem o samotności wypada pretensjonalne. 





Maciek

wtorek, 21 maja 2013

Wyjątkowo smutny maj - Marek Jackowski (1946-2013)



 
źródło:wiadomosci.wp.pl
18 maja wspominaliśmy Iana Curtisa z okazji rocznicy jego tragicznej śmierci. Niestety, od tego roku ta data polskim fanom rocka będzie się kojarzyła także z innym Artystą. W sobotę odszedł Marek Jackowski.

Wielbicielom polskiej muzyki znany był przede wszystkim jako lider i gitarzysta Maanamu, ale muzyczne korzenie Jackowskiego sięgają znacznie wcześniej. Pierwszym jego zespołem były łódzkie Impulsy, w których grał w połowie lat 60. XX wieku.  Z Impulsów wyłoniła się grupa Vox Gentis, w której jego muzycznym partnerem był gitarzysta Zbigniew Frankowski. Kolejnym przystankiem w karierze muzyka był Kraków, gdzie współpracował z Piwnicą pod Baranami, słynną formacją Osjan, a także grupą Anawa, którą wspomógł w nagrywaniu dwóch legendarnych longplayów polskiej muzyki popularnej, Marek Grechuta i Anawa (1970) i Korowód (1971). W tym samym mieście zaczyna się historia Maanamu – w 1975 roku Jackowski stworzył z Milo Kurtisem duet M-a-M, zorientowany na psychodeliczną muzykę świata. Niebawem Kurtisa zastąpił zamieszkały w Polsce Brytyjczyk John Porter, a rok później do składu dołączyła, żona Marka, Olga, używająca pseudonimu Kora. Zespół zmienił nazwę na Maanam Elektryczny Prysznic, ale ostatecznie wybrał nazwę, jaką zna dziś każdy fan rocka. 

1979 rok przyniósł odejście Portera, ale także pierwszy singiel Maanamu – Hamlet/Oprócz. Ta druga piosenka, nostalgiczna ballada w wykonaniu Jackowskiego, stała się pierwszym hitem grupy. Był to jednak przedsmak kariery, która na dobre rozpoczęła się na festiwalu opolskim w 1980 roku. Maanam był tam już zdecydowanie grupą nowofalową, zdecydowanie trzymającą rękę na pulsie ówczesnych trendów. Wykonał tam piosenkę Boskie Buenos z ekspresyjną partią wokalną Kory. Ten jeden hit wystarczył, by Maanam stał się polską grupą numer jeden. Takiego brzmienia, ani takiego głosu - Kora jawiła się jako polska odpowiedź na Siouxsie Sioux – jeszcze w naszym kraju nie było. Sukces ugruntowany został debiutanckim albumem Maanam z 1981 roku z takimi hitami jak Stoję, stoję, czuję się świetnie czy Szare miraże. Kolejne płyty powtarzały wielkie powodzenie debiutu – O! z 1982 roku i o rok późniejszy Nocny patrol to jedne z najsłynniejszych płyt polskiego rocka. W latach 80. Maanam nagrał pięć albumów studyjnych, z czego dwa ukazały się w wersjach anglojęzycznych na Zachodzie. Cała Polska nuciła przeboje Maanamu, z których osiem znalazło się na szczycie listy przebojów Trójki. Przełom dekad był jednak czasem konfliktów w zespole i częstych zmian składu. 

Maanam w pierwotnym składzie odrodził się na początku lat 90. Nie były one okresem tak zdecydowanej hegemonii Maanamu, ale przyniosły cztery udane albumy studyjne i sporo radiowych hitów. Dyskografię zespołu zamykają dwa albumy nagrane już w XXI wieku – Hotel Nirwana (2001) i Znaki szczególne (2004). W 2007 roku Jackowskiemu przydarzył się na scenie wypadek, po którym nie mógł koncertować. W 2008 roku Maanam grał kilka występów bez swojego lidera, a w tym samym roku zdecydowano o zawieszeniu działalności zespołu. Odpoczynek od wielkiej sceny Jackowski wykorzystał na stworzenie nowego zespołu The Goodboys, z którym nagrał album, a także na współpracę z zespołem Plateau przy stworzeniu albumu Projekt Grechuta z piosenkami krakowskiego barda. Z Plateau Jackowski zagrał swój ostatni koncert – 17 marca 2013 roku we Wrocławiu. 

Ostatnie lata Marek Jackowski spędził we Włoszech, w miejscowości San Marco – tam został pochowany. Szkoda, że przy okazji pogrzebu muzyka media zamiast wspomnieć dorobek legendy polskiego rocka, żyją nieprzybyciem Kory na uroczystość, kwestią spadku po zmarłym czy też sprawą ojcostwa drugiego syna Kory i Marka. Nagłówki internetowych portali pojawiające się po śmierci Jackowskiego budzą niesmak. Nie tak powinno wyglądać pożegnanie mistrza.
Maciek

sobota, 18 maja 2013

Miłość nas rozszarpie - historia Iana Curtisa

 
źródło: onlineantihero.blogspot.com
Jako artysta na absolutnym szczycie, jako człowiek na dnie. Postrzegany jako charyzmatyczny poeta zdolny porwać za sobą tłumy, w rzeczywistości - nieradzący sobie z problemami życiowy rozbitek. Nieustanna walka z chorobą, toksyczną miłością i ciężarem popularności doprowadziła go na skraj przepaści. Oto Ian Curtis i jego legenda.

W maju 1980 roku zespół Joy Division należał do najbardziej rozchwytywanych na muzycznej scenie Wielkiej Brytanii. Ich mroczna odmiana nowej fali, z depresyjnymi, poetyckimi tekstami podbiła serca fanów rocka. Po wielkim sukcesie debiutanckiego albumu Unknown Pleasures grupa szykowała się do wydania drugiej płyty z jeszcze bardziej intrygującym materiałem, była także o krok od podboju Stanów Zjednoczonych – przygotowywała się właśnie do swojego pierwszego amerykańskiego tournee. Niestety, plany te pokrzyżowała tragiczna wiadomość. 18 maja powiesił się wokalista i tekściarz zespołu, Ian Curtis. Dla najbliższego otoczenia, jak i dla rzesz wielbicieli jego śmierć była szokiem. Jedyną osobą, której nie zaskoczyła, była jego żona, Deborah. Była świadoma, że przez całe swoje życie Curtis przygotowywał się do takiej właśnie śmierci. Żył, aby umrzeć.

Rock’n’rollowy samobójca
źródło:www.indielogia.com
Ian Kevin Curtis przyszedł na świat 15 lipca 1956 w Manchesterze. Już od najmłodszych lat przejawiał zainteresowanie literaturą i historią, jako dziecko był zdolnym uczniem. Jako nastolatek wraz z przyjaciółmi ze szkoły założył pierwszy zespół muzyczny, w którym był basistą. Pod koniec lat 60. przeniósł się z rodzicami do prowincjonalnego Macclesfield, gdzie został uczniem King’s School. Wtedy zaczął okazywać postawę buntownika – zrywał się z lekcji, sprzeciwiał się rygorom dotyczącym rozkładu zajęć, ale mimo to zdobywał bardzo dobre oceny. Nie planował jednak dalszej edukacji. Od zawsze miał określony cel życiowy: zostać gwiazdą rocka. Nic nie liczyło się poza muzyką idoli – The Velvet Underground, MC5, Roxy Music, a przede wszystkim Davida Bowiego. Ukochanymi utworami tego artysty były Rock’N’Roll Suicide i cover Jacquesa Brela My Death. Fascynował go mit przedwczesnej śmierci gwiazd rocka i samobójstwa. Na kartach biografii Curtisa Joy Division i Ian Curtis. Przejmujący z oddali jego żona Deborah wyjawiła, że już jako nastolatek prawdopodobnie próbował odebrać sobie życie przez przedawkowanie leku psychotropowego, largactilu.

Byle do pierwszego
Swoją przyszłą żonę, Deborah poznał, gdy była dziewczyną jego przyjaciela Tony’ego. Zafascynowała ją teatralność zachowania Iana, ekscentryczne stroje i nieprzystępna postawa - już wtedy zachowywał się jak gwiazda rocka. Kochał kupować ubrania, chciał być dostrzegany, w centrum uwagi. Debbie porzuciła Tony’ego i zaczęła spotykać się z Curtisem, mając świadomość, że – jak pisała w swojej książce – „była dodatkiem do niego”. Ian wywierał na swoją narzeczoną wielki wpływ i cechowała go chorobliwa zazdrość. Zabraniał Debbie się malować, ubierać wyzywająco i żądał, by do minimum ograniczała kontakty z przyjaciółmi, zwłaszcza mężczyznami. Mimo tego Ian i Deborah byli kochającą się parą. W 1974 roku zaręczyli się (Ian sprzedał gitarę, by kupić ukochanej pierścionek), a rok później pobrali się. Zamieszkali w Oldham, a następnie przenieśli się do Macclesfield.
Ślub Iana i Deborah był odważną decyzją, ponieważ mieli wówczas dopiero po osiemnaście lat i byli w bardzo niestabilnej sytuacji finansowej. Kilka lat wcześniej Ian rzucił naukę. Zatrudnił się w sklepie płytowym, prowadził uliczny stragan z płytami, jakiś czas pracował w Ministerstwie Obrony, ostatecznie wylądował w urzędzie pośrednictwa pracy w Manchesterze, gdzie zajmował się zatrudnieniem niepełnosprawnych.

Oddziały rozkoszy
źródło: guardian.co.uk
Nudna praca i życie „do pierwszego” wywoływały u Iana frustrację. Nadal jednak wierzył, że osiągnie życiowy sukces jako muzyk. W manchesterskich klubach poznał gitarzystę Bernarda Sumnera i basistę Petera Hooka, z którymi założył zespół, który miał przeobrazić się niebawem w Joy Division. Grupę, która początkowo nazywała się Warsaw (na cześć Davida Bowiego i jego utworu Warszawa) uzupełnił perkusista Steve Brotherdale, szybko zastąpiony Stephenem Morrisem.
Pierwszy koncert punkrockowej wówczas grupy, jeszcze bez Morrisa, odbył się 29 maja 1977 roku. Zespół występował w modnych manchesterskich klubach i stopniowo zdobywał popularność w punkowym środowisku, na którym ogromne wrażenie robiła charyzma będącego wokalistą i autorem tekstów Curtisa, który szokował widzów niekonwencjonalnym zachowaniem – potrafił rzucać w publiczność deskami ze sceny i butelkami. Aby nie być mylona z zespołem Warsaw, grupa zmieniła nazwę na Joy Division. Zainspirowała ją książka Yehiela De-Nura Dom lalek, opisująca losy więźniarek hitlerowskich obozów koncentracyjnych zmuszanych do usług seksualnych – wojskowe burdele nazywane były „oddziałami rozkoszy”. Zrodziło to pytania o rzekome nazistowskie sympatie grupy. Podsycała je okładka pierwszego minialbumu Joy Division, An Ideal For Living, na którym znalazł się rysunek członka Hitlerjugend. Zespół konsekwentnie zaprzeczał, choć prawdą było, że do wielkich pasji Curtisa należała historia III Rzeszy.

He’s lost control
Joy Division konsekwentnie pięli się w górę – trafili pod skrzydła modnej wytwórni Tony’ego Wilsona Faktory, wystąpili w kultowym programie What’s On telewizji Granada, a Ian pojawił się na okładce muzycznego pisma „New Musical Express”, które od samego początku, w osobie dziennikarza Paula Morleya, wspierało zespół z Manchesteru. Pasmo sukcesów przyćmiło jednak zdarzenie, które miało miejsce 27 grudnia 1978, podczas powrotu zespołu z koncertu w Londynie. Wokalista w zespołowym samochodzie miał atak epilepsji. Od tej pory ataki zaczęły się powtarzać i nasilać, miewał trzy, cztery razy tygodniowo. Konieczna była kuracja lekami, które jeszcze bardziej pogorszyły samopoczucie Iana. Był przerażony, że przestał kontrolować swoje ciało. Kiedy na świat przyszła córka Curtisów, Natalie, bał się wziąć dziecko na ręce. Obawiał się, że w tym właśnie momencie może nastąpić epileptyczny atak i upuści dziecko.
Wtedy właśnie zaczął oddalać się od żony. Nie był w stanie pełnić roli głowy rodziny, bo wiedział, że Deborah musi się nim opiekować jak dzieckiem. Mimo że zespół wyrabiał sobie na scenie solidną markę, zyski Iana nadal były mizerne i głównym żywicielem rodziny była pracująca w firmie farmaceutycznej żona. Wyrazem zerwania więzi była decyzja o zakazie wstępu na koncerty zespołu dla Debbie.

Taniec marionetki
źródło: baldpunk.com
Depresja Iana znajdowała wyraz w tekstach piosenek na debiutancki album Joy Division, wydanym w czerwcu 1979 Unknown Pleasures. Utwory poruszają temat śmierci, samotności, zła tkwiącego w człowieku. Jedna z piosenek, She’s Lost Control zainspirowana została przez dziewczynę, która przychodziła do pośredniaka, w którym pracował Ian. Podczas jednej z wizyt był świadkiem jej epileptycznego ataku. Słowa utworu, w którym powtarza się wers ona straciła znów kontrolę był tak naprawdę zapisem doświadczeń samego Curtisa. Smutek i beznadzieja emanujące z tekstów odbierano jednak tylko jako część mrocznego wizerunku grupy. W prasie dominowały entuzjastyczne recenzje zarówno płyty, jak i koncertów, podczas których wokalista prezentował szokujący „taniec marionetki”, przypominający ruchy epileptyka. Jego mroczna osobowość i sceniczna charyzma sprawiła, że pozostali członkowie grupy zostali przez fanów i media zepchnięci w cień – zapanował swoisty kult Iana Curtisa. Aby okazać lojalność wobec kolegów grupy, przestał udzielać wywiadów.

Zdrada
16 października 1979 Joy Division koncertowali w Belgii. Na backstage’u Ian poznał młodą belgijską dziennikarkę, Annik Honoré. Atrakcyjna dziewczyna wyparła z jego serca Deborah – w przeciwieństwie do żony wokalisty, miała przyzwolenie na przebywanie z zespołem podczas tournee. Curtis całkowicie stracił zainteresowanie rodziną, która zaczęła znajdować się w krytycznej sytuacji finansowej. Zaczął znikać z domu na schadzki z Annik, a koledzy z zespołu lojalnie ukrywali przed Deborah skoki w bok męża. Ostatecznie domyśliła się romansu Iana, który przysiągł, że zerwie stosunki z Belgijką. Tak się jednak nie stało – Ian nie potrafił wybrać pomiędzy dwoma kobietami. Fatalna kondycja psychiczna i fizyczna (nieustające ataki epilepsji) wokalisty miała wpływ na koncerty zespołu – zdarzało się, że nie był w stanie śpiewać, co doprowadzało publiczność do furii na pierwszym tournee w USA. 

Nagrobek
7 kwietnia 1980 Ian Curtis przedawkował luminal. Lekarzom udało się go uratować, ale był to sygnał, że jest w krytycznej sytuacji. Udał się na terapię psychiatryczną, która nie przyniosła rezultatów. Debbie rozpoczęła więc starania o rozwód.18 kwietnia poprosił żonę o spotkanie, które miało być ostateczną próbą pojednania. Zakończyło się jednak kłótnią, Ian zażądał, by żona zostawiła go samego. Napisał list pożegnalny i przy dźwiękach płyty Iggy’ego Popa The Idiot powiesił się na sznurze do bielizny.
Śmierć Iana oznaczała koniec Joy Division, pozostali członkowie grupy postanowili kontynuować działalność pod szyldem New Order. Testamentem grupy był wydany już po śmierci Iana, w czerwcu 1980 roku album Closer, z jeszcze bardziej ponurymi i depresyjnymi tekstami. Prawdziwą ironią losu był fakt, że okładkę – wybraną przez cały zespół – ozdobiła fotografia nagrobka. Jak zwykle bywa w takich przypadkach, płyta doświadczonego tragedią zespołu cieszyła się wielkim zainteresowaniem, podobnie jak singiel Love Will Tear Us Apart. Największy przebój Joy Division doskonale odzwierciedlał tragedię życia Iana Curtisa – opowiadał o związku, w którym rutyna zabiła miłość. 
 Maciek
www.worldinmotion.net
(opracowano na podstawie książki D. Curtis Joy Division i Ian Curtis. Przejmujący z oddali)