wtorek, 12 marca 2013

Heros rocka powraca w wielkim stylu



Mamy już za sobą najbardziej oczekiwaną tegoroczną premierę płytową. Oczekiwaną intensywnie, choć - bardzo krótko. Od ogłoszenia, że David Bowie przerywa dziesięcioletnie milczenie (urodziny Davida, 8 stycznia), po pojawienie się w sklepach The Next Day (8 marca) minęły ledwie dwa miesiące. Mistrz najwyraźniej wziął sobie do serca metody grupy Radiohead, która udostępniła swój album King Of Limbs pięć dni po zapowiedziach na stronie internetowej. 

Album The Next Day powstawał bowiem dwa lata, ale jego nagranie udało się Davidowi utrzymać w zupełnej tajemnicy. To niezwykłe, że takie niespodzianki artyści serwują nam w czasach, w których wycieki nagrań z sesji są codziennością. Szczególnie tak znaczący artyści jak David Bowie - bez wątpienia jedna z największych osobowości w dziejach muzyki. I wyniki sprzedaży albumu nie pozostawiają żadnych wątpliwości, że pseudonim muzyka (naprawdę artysta nazywa się David Jones) wciąż znaczy na muzycznej scenie bardzo wiele - mimo iż od lat nie koncertuje i unika medialnej obecności. W dniu 66. urodzin artysty,  kiedy zapowiedział premierę The Next Day, ruszyła przedsprzedaż na iTunes. Wzbudziła tak wielkie zainteresowanie, że z miejsca album trafił na pierwsze miejsce list płyt w siedemnastu krajach! 

Działania promocyjne wokół The Next Day wydają się świadczyć o tym, iż doświadczony muzyk postrzega płytę jako dzieło rozrachunkowe, niejako podsumowanie swojej twórczości. Pierwszy singiel, o znaczącym tytule Where Are We Now? jest tekstową reminiscencją z dni największej artystycznej chwały Davida, końca lat 70. i nagranych w Berlinie trzech płyt uznawanych za czołowe osiągnięcia muzyka (Low, "Heroes", Lodger). Podobnie nostalgiczny charakter ma teledysk do tego utworu, nawiązujący do czasu, który Bowie spędził w Berlinie Zachodnim. Producentem albumu jest znów Tony Visconti, twórca brzmienia większości klasycznych płyt twórcy. Na okładkę natomiast trafiło zdjęcie z chyba najlepiej rozpoznawalnego coveru Bowiego, który ozdobił legendarny album "Heroes" z 1977 roku. Z autoironicznie przekreślonym tytułem tamtej płyty, zastąpionym nazwiskiem artysty. Nie jestem niczyim bohaterem, jestem sobą - zdaje się mówić Bowie. Z byciem sobą różnie u niego bywało (o czym niedługo napiszemy na naszym blogu), ale bez wątpienia pozostaje muzycznym Herosem - i wcale nie tylko na jeden dzień. Oby pozostał nim jak najdłużej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz