Magic Tour - najbardziej charakterystyczna trasa koncertowa
Queenu
Europejska trasa koncertowa, która trwała osiem tygodni. Dwadzieścia miast w jedenastu krajach Europy. Można by powiedzieć dużo, przytoczyć mnóstwo danych. Można również określić to dwoma słowami "Magic Tour". Była to najbardziej charakterystyczna trasa koncertowa w historii zespołu, która trwała od 7 czerwca co 9 sierpnia 1986 roku. Była to również niestety ostatnia trasa Queen.
Charakterystyczna żółta kurtka i białe obcisłe spodnie. To strój, który wręcz charakteryzuje Freddiego Mercury'ego. Zaprojektowany został specjalnie na tą trasę i miał nawiązywać do kolorów albumu "A Kind Of Magic". Zaprojektowała go Diana Moseley. Pomysłodawcą był Freddie, który stwierdził, że najlepszymi kolorami strojów na występy sceniczne są: biały, żółty i czerwony. Dzięki nim zespół zawsze jest widoczny, kiedy przebywa w otoczeniu głośników, instrumentów i innych rzeczy jakie znajdują się na scenie, które są zazwyczaj ciemne. Na każdy z koncertów były szykowane nowe stroje, często identyczne jak poprzednie bo (szczególnie Freddie) stwierdził, że w nieświeżym ubraniu nie pokaże się ludziom.
Live at Wembley i Queen - Hungarian Rhapsody: Live In Budapest to najbardziej znane zapisy wideo z występów Queen. Oba nagrania pochodzą właśnie z trasy "Magic Tour".
W 2012 roku w kinach na terenie Polski można było zobaczyć odświeżony zapis koncertu jako odbył się na Węgrzech. Jedynego ówcześnie takiego występu za żelazną kurtyną. Tutaj znajduje się link do filmu.
Każdy szanujący się internauta widział kiedykolwiek tego mema. Powstał on ze zdjęcia zrobionego podczas koncertu w Newcastle w 1986 roku podczas "Magic Toru".
Największe i najważniejsze festiwale muzyczne i koncerty w
Polsce jakie odbędą się do końca roku.
Jeszcze nie zdążyliśmy się otrzepać i ochłonąć po niesamowitych emocjach związanych z występem - jak sam o sobie mówi - megagwiazdy, czyli Biebera, a już jesteśmy za półmetkiem 2013 roku. Zbliżający się
okres letni i wakacje obfitować będą w wielkie wydarzenia muzyczne w naszym
kraju. Jesień i zima również zapowiada się interesująco. Polska przestała być
wreszcie pomijana przez legendarnych wykonawców i zespoły dlatego propozycji
jest mnóstwo! A oto rozkład jazdy.
18 czerwca w łódzkiej Atlas Arenie wystąpi legendarny zespół Green Day. Jest on jednym z najważniejszych współczesnych rockowych kapel na świecie. Ich ironiczne teksty, wielka feta i zabawa podczas koncertów jest niewątpliwie propozycją dla kogoś, kto szuka niesamowitych przeżyć i ogromnej dawki pozytywnych emocji i energii. Cena biletu to od 160 - 200 złotych, ale warto wydać trochę zaskórniaków na takie wydarzenie.
Oprócz Emirates Stadium w Londynie, Olympic Arena w Moskwie i kilku letnich festiwali, Polska będzie kolejnym europejskim przystankiem Green Day podczas ich trasy koncertowej po starym kontynencie. Związana jest ona z promowaniem płytowej trylogii „¡Uno!, ¡Dos!, ¡Tré!”
19 czerwca na PGE ARENIE w Gdańsku usłyszymy występ grupy Bon Jovi. Będzie to ogromne wydarzenie muzyczne i logistyczne. Z ciekawostek warto wspomnieć, że artysta zażyczył sobie 300 dużych, kąpielowych białych ręczników w garderobach za sceną. Najeży więc sądzić, że atmosfera będzie na tyle gorąca, że zroszy czoło nie jednej osobie. Bon Jovi przywiezie ze sobą również własną suszarkę i pralkę. Ceny biletu wahają się od 90 złotych za miejsce na trybunach z boku sceny - miejsce raczej niespecjalne, więc warto dołożyć kolejne 90 złotych by zasiąść na trybunach mieszczących się vis-à-vis sceny. Miejsce na płycie to cena 350 zł, a wydzielony sektor przed sceną z którego zapewne dolecą na scenę wszelkie czułe liściki i upominki to koszt 550 zł. Ale czymże jest ten wydatek dla prawdziwego fana?
Bez chwili wytchnienia każdy prawdziwy (i bogaty) fan muzyki popędzi ślizgaczem przez jeziora, rzeki, kałuże i bezkresne równiny do stolicy, gdzie 22 czerwca będziemy mogli spotkać Paula McCartneya - jednego z członków legendarnego zespołu The Beatles. Występ odbędzie się na największym basenie świata, czyli na narodowej dumie i mekce sportów drużynowych naszej pięknej ojczyzny - Stadionie Narodowym. Z prognoz na ten dzień wynika, że będzie "Zachmurzenie małe, możliwe słabe opady deszczu" wiec możemy spodziewać się gwiazd nie tylko na scenie ale również nad głowami - dach będzie otwarty! Bilety na o to wydarzenie są w cenach od 242zł do 1100zł.
Roxanne i Englishman In New York? Tym razem trzeba zmienić to na "In Oświęcim". Sting będzie bowiem gwiazdą koncertu Life Festival Oświęcim 2013. Odbędzie się on na stadionie MOSiR w sobotę, 29 czerwca. LFO2013 to jeden z kolejnych koncertów wokalisty związanych z trasą „Back To Bass”, w ramach której Sting zawitał do Polski również w ubiegłym roku. Podczas koncertu usłyszymy utwory zdobiące całą biografię artysty, łącznie z tymi z czasów jego działalności w zespole The Police. Bilety są dostępne od 260 do 720 złotych.
A tak przedstawia się dalszy kalendarz koncertów w Polsce na najbliższy czas.
Lipiec
Heineken Opener Festival 2013 - 3-6.07.2013 - Gdynia
Rihanna - 7.07.2013 - Gdynia
Iron Maiden - 03.07.2013 - Łódź
Iron Maiden - 03.07.2013 - Gdańsk
Bush - 09.07.2013 Warszawa, Stodoła
Seven Festival 2013 - 11-14.07. 2013 Węgorzewo
Depeche Mode - 25.07.2013 Warszawa, Stadion Narodowy
Deep Purple - 30.07.2013 Wrocław
Sierpień
OFF Festival 2013: Smashing Pumpkins i inni - 2-4.08.2013 Katowice
Przystanek Woodstock - 1-3.08.2013 - Kostrzyn nad Odrą
System Of A Down - 13.08.2013 - Łódź
Tauron Festival Nowa Muzyka 2013 - 22-25.08.2013 - Katowice
Goran Bregović - 31.08.2013 Wrocław
Wrzesień
Pet Shop Boys - 04.09.2013 Gdańsk, Ergo Arena
Rod Stewart - 14.09.2013 - Rybnik
Macklemore & Ryan Lewis - 23.09.2013 - Warszawa, Torwar
Oceana - 27.09.2013 - Warszawa
Listopad:
Nickelback - 2.11.2013 - Warszawa
Hurts - 7.11.2013 - Warszawa
Placebo - 12.11.2013
White Lies - 19.11.2013 Poznań, Eskulap
Bastille - 19.11.2013 Warszawa
White Lies - 20.11.2013 - Warszawa, Stodoła
A wielkim fanom zespołu One Direction radzimy odstawić owocowe gumy do żucia i watę cukrową by w ten sposób odkładać swoje pieniądze! Zespół zagra bowiem na początku 2014 roku w Polsce promując swoją pierwszą trasę koncertową Where We Are Tour!
A my prezentujemy największy samochodowy hit ustalony głosami słuchaczy RMF FM "One Way Or Another"
Miejsce drugie zajęła Ewelina Lisowska z utworem "W stronę słońca", a trzecie Enej i jego "Skrzydlate ręce" - niezły odlot, niezły odjazd! SZEROKOŚCI!
Oto pięć największych koncertów wszech czasów. To one zgromadziły
najliczniejszą widownie. Zebrała się ona w jednym celu - aby posłuchać
legendarnej muzyki i ujrzeć swoich największych idoli.
Jackson? Madonna? Beyonce? Jak gwiazda
zebrała największą liczbę fanów podczas jednego koncertu? Może coś ze starszych
zespołów - Led Zeppelin, albo Deep Purple? Nic bardziej mylnego! Na pierwszym
miejscy ex-equo królują Rod Stewart i Jean Michelle. Zaskoczenie? To jeszcze
nie koniec niespodzianek.
1.
Według Światowych Rekordów Guinnessa mianem najliczniejszego koncertu wszech czasów określa występ Roda Stewarta. Odbył się on z 31 grudnia 1994 na 1 stycznia 1995 roku na plaży Copacabana w Brazylii. Zgromadził największą liczbę widzów jaka kiedykolwiek przybyła na koncert aż 3.500.000.
Tak własnie wyglądał ten występ.
2.
Na drugim miejscu uplasował się Jean Michelle Jarre. Podczas jego koncertu w Paryżu również było obecnych około 3.500.000 widzów, ale określa się, że Stewarta obejrzało jednak więcej ludzi. Koncert odbył się 14 lipca 1990 roku, a gwiazdor sam zaprojektował scenę na której grał. Przybrała ona kształt piramidy. Podczas występu zużyto ponad 65 ton materiałów pirotechnicznych.
3.
Monsters of Rock Festival to wydarzenie, które odbyło się 8 września 1991 roku na Moskiewskim lotnisko Tushino. Koncert miał oddać cześć tym, którzy przyczynili się do upadku muru berlińskiego i komunizmu w europie. Widowisko przerwano raz po brutalnej interwencji policji mającej na celu stłumienie manifestacji patriotycznej. Zabrzmiała na nim przede wszystkim muzyka metalowa i rockowa. Wzięli w nim udział takie zespoły jak: AC/DC, Metallica, The Black Crowes, E.S.T., a także Pantera. Oglądało go (według ostrożnych szacunków) 1.500.000 ludzi.
4.
Live 8 to seria koncertów charytatywnych które miały miejsce w lipcu 2005 r. Nazwa miała bezpośrednio nawiązywać do koncertu "Live Aid" z roku 1985. Koncerty zagrano w 11 miastach na całym świecie. Wystąpili takie gwiazdy jak: The Who, Bon Jovi, Coldplay, Pink Floyd, U2, Keane, Metallica, Shakira, Green Day, Linkin Park, Paul McCartney, R.E.M., Madonna, Destiny's Child, Snoop Dogg i wiele innych. Największe przedstawienie, które zgromadziło ponad milion odbiorców miało miejsce w Philadelphii.
5.
New York Philharmonic Orchestra ma długoletnią tradycję. Gra na całym świecie. Koncert z 5 lipca 1986 roku przeszedł jednak oczekiwania wszystkich. Na New York Philharmonic w Central Parku w Nowym Jorku zgromadziło się ponad 800.000 osób. Nigdy wcześniej, ani później, muzyki klasycznej nie słuchało tyle osób jednocześnie.
Największymi koncertami, które za pośrednictwem mediów trafiły do miliardów ludzi na całum świecie pozostają:
1. Koncert poświęcony frontmanowi grupy Queen, Freddiemu Mercury'emu - 20 kwietnia 1992 rok, ponad 2 miliardy ludzi, 76 krajów świata, w tym Polska.
2. 1.500.000.000 tyle ludzi oglądało w 100 krajach na całym świecie koncert "Live Aid". Odbył się on 13 lipca 1985 roku równocześnie na dwóch scenach: stadionie Wembley w Londynie (mieszczący 72 000 ludzi) oraz stadionie JFK w Filadelfii (mieszczący około 90 000 ludzi).
Podczas występów wielu zespołów m.in. Black Sabbath, Led Zeppelin, Bryan Adams, Madonna, Eric Clapton, Queen, Phil Collins, David Bowie, Paul McCartney, Status Quo, Sting, U2, The Who, Elton John i wielu innych, występ zespołu Queen uznano za najlepszy rockowy koncert w historii. Jurorzy stwierdzili, że Queen zasługuje na ten tytuł bo nikt tak jak Freddie Mercury nie nakłonił jeszcze 72 tysięcy widzów do klaskania w jednym tempie. Sytuacja miała miejsce podczas wykonywania utworu „Radio Ga Ga”.
3. Wielką trójkę zamyka koncert Elvisa Presleya z 14 stycznia 1973 roku, w Convention Center Arena, w Honolulu. Zgromadził on również 1.5000.000 widzów w 40 krajach świata i był największym przedsięwzięciem logistycznym i medialnym tamtych czasów.
B.T.
środa, 12 czerwca 2013
Kopiuj
mistrzów, dopóki sam nie zostaniesz mistrzem. (Stefan Żeromski)
Trzy muzyczne zjawiska wyrastające
ponad swoją epokę. Muzyczne legendy, które oparły się modom i działaniu czasu
stając się klasyką i ikonami pop kultury. Czy na dzisiejszej scenie muzycznej
widać ich następców?
Rynek
muzyki popularnej ciągle ewoluuje, zmienia się, idzie nieprzerwanie w pewnych typowych
dla swych czasów kierunkach. Trendy przemijają by mogło narodzić się coś nowego,
a powodem tych przeobrażeń często są zespoły - legendy, które kierują kulturą
masową na całym świecie. Nie tylko zmianom ulega muzyka, jej rodzaj, gatunek
aktualnie będący "na topie", ale również moda, sposób myślenia i co
za tym idzie postrzeganie świata. Ikony muzyki takie jak: Elvis Presley, The
Beatles czy Queen zmienili kulturę masową, postrzeganie świata przez społeczeństwa.
Zapisali się złotymi zgłoskami na kartach historii, a po latach nadal ich
utwory są często słuchane i remixowane. Dzisiaj powszechność środków masowego
przekazu i brak bariery technologicznej namnożył miliony kapel i wokalistów.
Każdy chce śpiewać i zaistnieć w świecie. W takich realiach kicz miesza się z
talentem, charyzma ze sztucznym gwiazdorzeniem. Programy typu "Mam
Talent', "Must be the music" tworzą najczęściej sezonowych wokalistów
i zespoły. Kreatywność na dwa, trzy utwory. Wydanie jednej ep-ki to najczęściej
niespełnione marzenie. W takich realiach trudno o coś trwałego. Wzorce
przeminęły, a inspirowanie do pozycji guru muzyki staje się nierealne.
Jesteśmy
świadkami tworzenia się pewnych ciągłych kanonów muzycznych. Najbardziej widoczne
jest to na przykładach grup czy wokalistów wykonujących ten sam gatunek. Jednym
z najważniejszych triów w XX wieku był Elvis, The Beatles i Mercury. Wiele ich
łączyło i to nie było dzieło przypadku.
Era
Elvisa Presleya już dawno pokryła się kurzem. Kolorowe stroje, dzikie ruchy w
rytmach twista. Cały świat oszalał na punkcie erotycznych tańców artysty na
scenie. Miliony nastolatek marzyły o plakacie Presleya w swoim pokoju, a
panowie stylizowali swe wyżelowane fryzury na króla rock and rolla. Gdy w
Ameryce wszyscy nucili "Jailhouse Rock" w Europie tworzyła się grupa
The Beatles. Czterech młodych chłopaków realizowało tym samym swoje muzyczne
pasje, za swój wzorzec stawiając sobie idola zza wielkiej wody. Nie wiedzieli
jeszcze o tym, że kiedyś prześcigną swego mistrza. Anglia była mocniej narażona
na wpływ amerykańskiej kultury aniżeli reszta, szczególnie środkowo-wschodniej,
Europy. Brak bariery językowej pozwolił na szybkie i ciągłe przenikanie się
nowych nurtów muzycznych.
Już
od samego początku istnienia grupy (od roku 1960) dochodzi podczas koncertów do
"bitelsomani". Polega ona na masowej histerii fanek pod sceną.
Analogiczne sytuacje mają miejsce w Ameryce, gdzie niepodzielnie króluje
Presley. Przyjęte schematy i wzorce zachowań sprawdzająsię, a zespół odnosi
coraz większe sukcesy. Paul McCartney
powiedział w jednym z wywiadów: "Spotkaliśmy
Elvisa Presleya pod koniec naszego pobytu w LA. Staraliśmy się o to od lat, ale
nigdy nie można było się do niego dostać. On był naszym największym idolem...
Można by spojrzeć na zdjęcia z jego amerykańskich koncertów. Publiczność będzie
skakała w górę i w dół. Kiedyś można się było temu dziwić, teraz nikt nie
siedzi w pierwszych rzędach bo wszyscy tańczą." Od tej pory to The
Beatles będzie inspirował przez następną dekadę. Wzorować się na nich będą
wielcy, znani i jak później się okaże - godni tego by przyznać się z jakich
wzorców korzystali. Jednym z nich był człowiek, który zbudował wokół siebie tyle
mitów i historii, że do dzisiaj nie mamy nawet stuprocentowej pewności gdzie został
pochowany. Fred jak mówili na niego znajomi. Człowiek, który prześcignął swoją
epokę i inspiruje wielu do dnia dzisiejszego.
"Nie lubię swoich zębów, a tak to
jestem zajebisty".
Podczas
pierwszych sukcesów The Beatles swój gust muzyczny kształtuje Freddie Mercury.
Miał wówczas 14 lat i zaczął słuchać swoich pierwszych, wypożyczonych nagrań
zagranicznych zespołów. Jego dzieciństwo nie było jednak proste. Brudne i ciasne ulicę rodzinnego miasta - Stone
Town - bardzo go przytłaczały, dlatego siadał w porcie i marzył o wyrwaniu się
z tego miejsca. Podczas wakacji roku 1961 mama zaproponowała Freddiemu, że
powinien nauczyć się gry na pianinie. Tak wszystko się zaczęło. Szybko robił
postępy, a nauczycielka była zaskoczona jego nieprzeciętnym talentem. W 1964
roku wybuchła rewolucja i rodzina Bulsarów musiała opuścić kraj. Freddie trafił
do krainy marzeń z lat dzieciństwa, do świata zachodniej muzyki i paryskiej mody
- Anglii. Zamieszkał w robotniczej dzielnicy Londynu – miasta, z którym będzie
związany aż do ostatnich dni. Tutaj zdał maturę, która była konieczna do
rozpoczęcia studiów na wymarzonym kierunku - grafice na Akademii Sztuk
Pięknych. Podczas studiów zaprzyjaźnił się z Brianem Mayem i Rogerem Taylorem. Razem w roku 1971
założyli grupę Queen - jeden z największych i najlepiej rozpoznawalnych zespołów
na świecie. Próby w szkolnej toalecie zamienili na profesjonalne studio, a
pracę w "lumpeksie" (w wypadku Briana) na życie w luksusie i
fortunę. Najjaśniejszą stroną zespołu
był Freddie Mercury. To on jest kompozytorem największych hitów grupy. Nigdy
nie ukrywał, że inspiruje się wielkimi poprzednikami. Najwięcej przejął od
chłopaków z Liverpoolu. Sam do chwili śmierci zagrał ponad 700 koncertów
zbierając kilkudziesięciomilionową widownie. Nie udało się mu jednak przebić
swego guru (The Beatles ponad 1000 koncertów). Inni członkowie zespołu Queen stali
się tłem dla poczynań wokalisty. Freddie traktował koncert jako przedstawienia.
Wychowany na wielkim show Beatelsów chciał temu dorównać. Dlatego były to
wielkie widowiska z tysiącami świateł i kostiumów.
Freddie Mercury to ikona muzyki. Jego głos zadziwiał i stał się wzorem do naśladowania. Oprócz niego, Fred posiadał ogromną charyzmę, która zbudowała jego image jak również wizerunek grupy Queen. Muzyka i przyjęte schematy takie jak rytm i melodia były wielokrotni powielane przez innych. W latach 80. nie było innego tak znanego zespołu, który byłby w takim stopniu kopiowany. Queen zapoczątkował pewne, unikalne brzmienie które w latach 90. było już bardzo popularne. Sam też korzystał z nowo powstającego nurtu disco. Szczególnie ostatnie utwory są komponowane właśnie w takich klimatach.
Każdy artysta swój repertuar na początku kariery zapożycza od innych. Wzorowanie się nie jest czymś złym. Obecnie do inspirowaniem się zespołem Queen przyznaje się: Maryla Rodowicz, Lady Gaga, czy Robbie Wiliams. Tym trzem zjawiskom muzycznym (Presley, The Beatles, Queen) inspiracja własną twórczością bardzo pomogła w przejściu do historii. Wszystkie one odniosły niekwestionowany sukces z swojej branży. Uczyły się od siebie wiele - od komponowania muzyki po zachowania sceniczne.
Rola ucznia i mistrza jest dostrzegalna w każdym zawodzie i profesji. W świecie muzyki również jest mocno zakorzeniona. Do chwili wyklarowania się charakterystycznego i unikalnego brzmienia zespołu potrzebne są wzorce które mu to umożliwią. Dzisiejszego rynku muzycznego nie można jednak przyrównywać to tego sprzed kilkunastu lat. Wiele "sezonowych gwiazd" upada, a wielkich zespołów jest jak na lekarstwo. Inspirowanie się zatem twórczością innych jest coraz mniej obecne. Często łut szczęścia powoduje, że ktoś odnosi spektakularny sukces. Przykładem może być utwór "Gangnam Style". Powiew świeżości i nowe brzmienie - właśnie tego obecnie najbardziej pożądamy, a wzorując się na czyimś sukcesie nigdy tego nie osiągniemy. Dzisiaj nie widać zatem nowych, obiecujących artystów, którzy będą ubiegali się o tytuł legendy. Nie staną się oni także guru, który będzie kopiowany w następnej dekadzie.
Karolina Kowalska
niedziela, 2 czerwca 2013
Niedawno przeszli poważną metamorfozę. Odejście wokalisty zszokowało wszystkich. Pojawiły się głosy pełne obaw: czy to koniec wieloletniej historii zespołu? Nic bardziej mylnego!
W odświeżonym składnie chcieli zacząć od EPki - skończyło się na nowym albumie 1.577.
Mowa oczywiście o zespole Myslovitz. "Scenariusz dla moich sąsiadów", "Długość dźwięku samotności", "Sprzedawcy marzeń" - to piosenki które znają wszyscy.
A oto najnowszy teledysk piosenki "Chłopcy" w wykonaniu blogerów.
Maj to wyjątkowy miesiąc dla fanów The Smiths - dwa dni temu mogliśmy celebrować 54. urodziny lidera legendarnej grupy, Stevena Patricka Morrisseya, a 13 maja przypadła okrągła trzydziesta rocznica fonograficznego debiutu popularnych Kowalskich - singla Hand In Glove. Z tej okazji prezentujemy Wam nasz subiektywny przegląd singlowego dorobku The Smiths. Bierzemy pod uwagę oczywiście klasyczną singlową dyskografię, brytyjskie małe płyty z okresu działalności grupy. Wszystkich fanów z góry przepraszamy za subiektywne opinie. źródło zdjęć: http://www.thesmiths.cat
Hand In
Glove(7/10) (13.05.1983)
Maj 1983,
niepozorna grupa z Manchesteru debiutuje singlem, który nie robi jeszcze szumu
na listach. Ale pierwsze koty za płoty. Połączenie postpunkowej surowości z
klimatami wczesnych Beatlesów (ta harmonijka!). I jak to u garniturkowych Fab
Four, tekst o miłości... Oczywiście nie do końca szczęśliwej, bo nie do
zaakceptowania przez otoczenie. Być może z powodu braku różnicy płci bohaterów
tekstu – wszystko możliwe, tym bardziej, że na okładce singla możemy raczyć
nasze oczy widokiem pana z obnażoną pupą. Klasyczny utwór Kowalskich wypadł
znacznie ciekawiej (bo bardziej dynamicznie w miksie) na debiutanckim albumie The Smiths i w tej wersji ocena byłaby wyższa.
This
Charming Man(10/10) (31.10.1983)
Tytuł znów
prowokuje do szukania homoseksualnych aluzji – właściciel uroczego auta prowadzi z młodym chłopakiem, któremu oferuje
przejażdżkę dialog godny bohaterów Oskara Wilde’a. Jeśli chodzi o muzykę –
Johnny Marr serwuje ultrachwytliwy riff, a sekcja rytmiczna generuje rytm
pożyczony od Iggy’ego Popa i jego Lust
For Life, który stał się niedoścignionym wzorem dla każdej indie-kapeli (posłuchajcie
choćby Last Nite The Strokes). Na
parkiet!
What Difference Does It Make?(7/10)
(16.04.1984)
Motoryczny,
typowy dla wczesnego stylu The Smiths utwór brzmi nieco mniej ekscytująco niż This Charming Man i nie było już w jego
przypadku tej świeżości towarzyszącej Hand
In Glove, ale sukces na listach osiągnął – 12. miejsce w UK. Dla polskich
fanów powinien być to numer szczególny - What
Difference Does It Make? to pierwszy i jeden z dwóch utworów Kowalskich
notowany na Liście Przebojów Trójki.
Heaven Knows I'm Miserable Now (10/10)
(21.05.1984)
Pierwszy
kawałek The Smiths, w którym pojawiają się czarne, soulowe rytmy – co
zbliża naszych bohaterów do takich kapel jak Orange Juice. Ale chyba
najbardziej pamięta się go za sprawą tekstu.
GAPOWICZ: Jakiej
piosence... A! Nie! Przepraszam bardzo, bo nie słyszałem, po prostu, jak pan
śpiewał, bo byłem zamyślony. Ale nic, niech, niech pan nie powtarza, o czym
było? Pan zreferuje łaskawie, kolego, to ja się zreferuję.
MAMOŃ: Nie no
panie...
POETA: Treść jest
krótka.
GAPOWICZ: Tak?
POETA: Można ja
umieścić w trzech zdaniach. Jestem sam. Nie mam dziewczyny. Jest mi niedobrze.
BOLO: Tyle w tej
piosence jest beznadziejnego smutku, tęsknoty, jakichś nieokreślonych i
niespełnionych nadziei, ze... chwyta.
William, It Was Really Nothing (10/10)
(24.08.1984)
Krótko
(nieco ponad dwie minuty) i treściwie – najlepszy kawałek janglepopowy wszech
czasów, z rewelacyjną robotą gitarową Marra. Morrissey popisuje się ciętym
tekstem kpiącym z instytucji małżeństwa. Inne skojarzenia? Goła klata Moza ze
słowami MARRY ME podczas występu w Top of the Pops.
How Soon Is
Now? (10/10)
(28.01.1985)
Aa, How Soon Is
Now.“Stairway to Heaven lat 80.”, jak to ktoś
określił. Kto wie, co poeta miał na myśli? Nieprawdopodobnie potężnie brzmiący
numer, w którym Marr brzmi w zupełnie nietypowy dla siebie sposób, bo zamiast
czystych fraz atakuje falującymi efektami gitarowymi. Piosenka uchodzi za opus
magnum The Smiths, tylko że... no,kompletnie nie brzmi po „kowalsku”. Rewelacyjny, ale jednak skok w bok.
Piosenek definiujących styl grupy należy szukać na innych singlach.
Shakespeare's
Sister (6/10)
(18.03.1985)
Zdecydowana
obniżka formy – takie tam rockabilly. Dziwna to dla mnie decyzja, że wybrano to
na singiel. Z tego typu klimatów lepszym wyborem byłoby znakomite Nowhere Fast.
That Joke Isn't Funny Anymore (8/10)
(01.07.1985)
The Smiths
coraz wyraźniej oddalają się od jangle’u – takiego utworu nie powstydziliby się
wykonawcy z 4AD, z Cocteau Twins na czele. Onirycznie, atmosferycznie,
przestrzennie – rozwijają się chłopaki, nie ma co. W tekście nie pierwszy już
raz Morrissey występuje jako rzecznik samotnych i nieszczęśliwych.
The Boy with the Thorn in His Side (10/10)
(16.09.1985)
Marr brzmi
bardzo folkowo, a Morrissey się do tego dostosowuje uskuteczniając coś na
kształt jodłowania. Jeśli lubicie Morrisseya, na pewno kochacie jego popisy w
tym numerze. Jeśli nie – unikać jak ognia! Pierwszy utwór The Smiths promowany
teledyskiem, ale zapomnijcie, że wam to powiedziałem, naprawdę nie warto.
Bigmouth
Strikes Again (9/10)
(19.05.1986)
Kolejna
tekstowa perełka, będąca rozliczeniem wokalisty z – jak to byśmy dziś
powiedzieli – hejterami, którzy dopiekli podmiotowi lirycznemu na tyle, że mógł
poczuć duchową więź z płonącą na stosie Joanną D’Arc. I do tego klasyczny
morrisseyowski mindfuck z walkmanem Dziewicy Orleańskiej... W warstwie
muzycznej firmowe smithsowskie połączenie elektryków o czystym brzmieniu z
akustykami w tle. I cokolwiek oryginalne umieszczenie jako dodatkowej
wokalistki Ann Coates, śpiewającej „wiewiórki”. A tak naprawdę to przetworzony studyjnie
Morrissey, taki żarcik artystów.
Panic (8/10)
(21.07.1986)
Są takie
kawałki The Smiths, gdzie jakkolwiek by się koledzy nie starali, to Morrissey
ze swoimi tekstami ich całkowicie przyćmiewa. Bo Panic to w sumie muzycznie nic specjalnego – zrzynka (czego
Kowalscy wcale nie ukrywali) z Metal Guru
T. Rex w glamowym, marszowym rytmie, plus słodki chórek dziecięcy. Ale to,
co ten słodki chórek wyśpiewuje jest powodem nieprzemijającej kultowości
numeru. Morrissey rozsierdzony sytuacją, w której radiowy DJ po ogłoszeniu
wieści o wybuchu Czarnobyla puścił wesolutki kawałek Wham!, napisał zjadliwy
tekst, w którym skazuje didżejów na stryczek, a dyskotece niczym grupa Lombard
głosi śmierć (w ogniu). Powód? Because the music that they constantly play/IT SAYS NOTHING TO ME ABOUT MY LIFE. Postulat piosenek mówiących o życiu słuchacza będzie wracał,
choćby u T.Love w numerze Kapeloland.
Ask (8/10)
(20.10.1986)
Jedna z najlepszych
piosenek The Smiths – lekka jak piórko, z miejsca chwytająca melodia. Jak można
było to spieprzyć? Udało się. Po latach numer brzmi koszmarnie sztucznie, próby czasu
nie przetrwały jakieś dziwaczne efekty (co to, do cholery? Przetworzona
harmonijka?). Podczas nagrywania tego singla The Smiths byli składem pięcioosobowym
– przez pewien czas w zespole grał dodatkowy gitarzysta Craig Gannon.
Shoplifters of the World Unite (9/10)
(26.01.1987)
W Ask zbliżyli się na chwilę do jangle
popu, by znowu uciec jak najdalej. Tutaj gitara Marra brzmi zaskakująco ciężko (jak na ten
zespół, nie ma obaw, The Smiths nie zaczęli grać thrashu). Dla
odmiany Morrissey delikatnie wyśpiewuje jedną ze swoich chorych wizji - złodziei sklepowych
łączących się celem przejęcia kontroli nad światem.
Sheila Take
A Bow (6/10)
(13.04.1987)
Największy
przebój na listach – 10. miejsce w UK było niezbitym dowodem, że było to
apogeum popularności grupy. I niestety początek końca. Wydaje się, że w
przypadku tego kawałka działała już raczej magia szyldu, bo to muzycznie dość
błahy kawałek w rytmie zbliżonym do Panic.
Girlfriend
in a Coma (3/10)
(10.08.1987)
Wiele osób
lubi ten numer, ale darujcie – ten singiel to hańba dla takiej kapeli.
Wesołkowaty rytm, głupawa melodia, do bólu pretensjonalne smyki – dramat.
Sytuację ratuje nieco tekstowy czarny humor Morrisseya, który łączy infantylną
pioseneczkę z przerażającym tekstem.
I Started Something I Couldn't Finish
(6/10)
(02.11.1987)
Nawet fajny
numer, ale niekoniecznie fajny numer The Smiths. Niby-soul, z instrumentami dętymi,
z którymi jakoś Kowalskim nie do twarzy. Za to świetnie wypadł tutaj Morrissey
z zadziornymi wokalizami.
Last Night I Dreamt That Somebody Loved Me(4/10)
(07.12.1987)
Niezbyt
udane było te singlowe pożegnanie The Smiths. Smętna, nudna ballada z tekstem o
samotności wypada pretensjonalne.
18 maja wspominaliśmy Iana
Curtisa z okazji rocznicy jego tragicznej śmierci. Niestety, od tego roku ta
data polskim fanom rocka będzie się kojarzyła także z innym Artystą. W sobotę
odszedł Marek Jackowski.
Wielbicielom polskiej muzyki
znany był przede wszystkim jako lider i gitarzysta Maanamu, ale muzyczne
korzenie Jackowskiego sięgają znacznie wcześniej. Pierwszym jego zespołem były łódzkie
Impulsy, w których grał w połowie lat 60. XX wieku. Z Impulsów wyłoniła się grupa Vox Gentis, w
której jego muzycznym partnerem był gitarzysta Zbigniew Frankowski. Kolejnym
przystankiem w karierze muzyka był Kraków, gdzie współpracował z Piwnicą pod
Baranami, słynną formacją Osjan, a także grupą Anawa, którą wspomógł w
nagrywaniu dwóch legendarnych longplayów polskiej muzyki popularnej, Marek Grechuta i Anawa (1970) i Korowód (1971). W tym samym mieście
zaczyna się historia Maanamu – w 1975 roku Jackowski stworzył z Milo Kurtisem
duet M-a-M, zorientowany na psychodeliczną muzykę świata. Niebawem Kurtisa
zastąpił zamieszkały w Polsce Brytyjczyk John Porter, a rok później do składu
dołączyła, żona Marka, Olga, używająca pseudonimu Kora. Zespół zmienił nazwę na
Maanam Elektryczny Prysznic, ale ostatecznie wybrał nazwę, jaką zna dziś każdy
fan rocka.
1979 rok przyniósł odejście
Portera, ale także pierwszy singiel Maanamu – Hamlet/Oprócz. Ta druga piosenka, nostalgiczna ballada w wykonaniu
Jackowskiego, stała się pierwszym hitem grupy. Był to jednak przedsmak kariery,
która na dobre rozpoczęła się na festiwalu opolskim w 1980 roku. Maanam był tam
już zdecydowanie grupą nowofalową, zdecydowanie trzymającą rękę na pulsie ówczesnych
trendów. Wykonał tam piosenkę Boskie
Buenos z ekspresyjną partią wokalną Kory. Ten jeden hit wystarczył, by
Maanam stał się polską grupą numer jeden. Takiego brzmienia, ani takiego głosu
- Kora jawiła się jako polska odpowiedź na Siouxsie Sioux – jeszcze w naszym
kraju nie było. Sukces ugruntowany został debiutanckim albumem Maanam z 1981 roku z takimi hitami jak Stoję, stoję, czuję się świetnie czy Szare miraże. Kolejne płyty powtarzały
wielkie powodzenie debiutu – O! z
1982 roku i o rok późniejszy Nocny patrol
to jedne z najsłynniejszych płyt polskiego rocka. W latach 80. Maanam
nagrał pięć albumów studyjnych, z czego dwa ukazały się w wersjach
anglojęzycznych na Zachodzie. Cała Polska nuciła przeboje Maanamu, z których
osiem znalazło się na szczycie listy przebojów Trójki. Przełom dekad był jednak
czasem konfliktów w zespole i częstych zmian składu.
Maanam w pierwotnym składzie
odrodził się na początku lat 90. Nie były one okresem tak zdecydowanej
hegemonii Maanamu, ale przyniosły cztery udane albumy studyjne i sporo
radiowych hitów. Dyskografię zespołu zamykają dwa albumy nagrane już w XXI
wieku – Hotel Nirwana (2001)i Znaki
szczególne (2004). W 2007 roku Jackowskiemu przydarzył się na scenie
wypadek, po którym nie mógł koncertować. W 2008 roku Maanam grał kilka występów
bez swojego lidera, a w tym samym roku zdecydowano o zawieszeniu działalności
zespołu. Odpoczynek od wielkiej sceny Jackowski wykorzystał na stworzenie
nowego zespołu The Goodboys, z którym nagrał album, a także na współpracę z
zespołem Plateau przy stworzeniu albumu Projekt
Grechuta z piosenkami krakowskiego barda. Z Plateau Jackowski zagrał swój
ostatni koncert – 17 marca 2013 roku we Wrocławiu.
Ostatnie lata Marek
Jackowski spędził we Włoszech, w miejscowości San Marco – tam został pochowany.
Szkoda, że przy okazji pogrzebu muzyka media zamiast wspomnieć dorobek legendy
polskiego rocka, żyją nieprzybyciem Kory na uroczystość, kwestią spadku po
zmarłym czy też sprawą ojcostwa drugiego syna Kory i Marka. Nagłówki
internetowych portali pojawiające się po śmierci Jackowskiego budzą niesmak.
Nie tak powinno wyglądać pożegnanie mistrza.
Jako artysta na absolutnym
szczycie, jako człowiek na dnie. Postrzegany jako charyzmatyczny poeta zdolny
porwać za sobą tłumy, w rzeczywistości - nieradzący sobie z problemami życiowy
rozbitek. Nieustanna walka z chorobą, toksyczną miłością i ciężarem popularności
doprowadziła go na skraj przepaści. Oto Ian Curtis i jego legenda.
W maju 1980 roku zespół Joy Division
należał do najbardziej rozchwytywanych na muzycznej scenie Wielkiej Brytanii. Ich
mroczna odmiana nowej fali, z depresyjnymi, poetyckimi tekstami podbiła serca fanów
rocka. Po wielkim sukcesie debiutanckiego albumu Unknown Pleasures grupa szykowała się do wydania drugiej płyty z
jeszcze bardziej intrygującym materiałem, była także o krok od podboju Stanów
Zjednoczonych – przygotowywała się właśnie do swojego pierwszego amerykańskiego
tournee. Niestety, plany te pokrzyżowała tragiczna wiadomość. 18 maja powiesił
się wokalista i tekściarz zespołu, Ian Curtis. Dla najbliższego otoczenia, jak
i dla rzesz wielbicieli jego śmierć była szokiem. Jedyną osobą, której nie
zaskoczyła, była jego żona, Deborah. Była świadoma, że przez całe swoje życie Curtis
przygotowywał się do takiej właśnie śmierci. Żył, aby umrzeć.
Rock’n’rollowy
samobójca
źródło:www.indielogia.com
Ian Kevin Curtis przyszedł na świat 15
lipca 1956 w Manchesterze. Już od najmłodszych lat przejawiał zainteresowanie
literaturą i historią, jako dziecko był zdolnym uczniem. Jako nastolatek wraz z
przyjaciółmi ze szkoły założył pierwszy zespół muzyczny, w którym był basistą.
Pod koniec lat 60. przeniósł się z rodzicami do prowincjonalnego Macclesfield,
gdzie został uczniem King’s School. Wtedy zaczął okazywać postawę buntownika –
zrywał się z lekcji, sprzeciwiał się rygorom dotyczącym rozkładu zajęć, ale
mimo to zdobywał bardzo dobre oceny. Nie planował jednak dalszej edukacji. Od
zawsze miał określony cel życiowy: zostać gwiazdą rocka. Nic nie liczyło się
poza muzyką idoli – The Velvet Underground, MC5, Roxy Music, a przede wszystkim
Davida Bowiego. Ukochanymi utworami tego artysty były Rock’N’Roll Suicide i cover Jacquesa Brela My Death. Fascynował go mit przedwczesnej śmierci gwiazd rocka i
samobójstwa. Na kartach biografii Curtisa Joy
Division i Ian Curtis. Przejmujący z oddali jego żona Deborah wyjawiła, że
już jako nastolatek prawdopodobnie próbował odebrać sobie życie przez
przedawkowanie leku psychotropowego, largactilu.
Byle
do pierwszego
Swoją przyszłą żonę, Deborah poznał, gdy
była dziewczyną jego przyjaciela Tony’ego. Zafascynowała ją teatralność
zachowania Iana, ekscentryczne stroje i nieprzystępna postawa - już wtedy
zachowywał się jak gwiazda rocka. Kochał kupować ubrania, chciał być
dostrzegany, w centrum uwagi. Debbie porzuciła Tony’ego i zaczęła spotykać się
z Curtisem, mając świadomość, że – jak pisała w swojej książce – „była
dodatkiem do niego”. Ian wywierał na swoją narzeczoną wielki wpływ i cechowała
go chorobliwa zazdrość. Zabraniał Debbie się malować, ubierać wyzywająco i
żądał, by do minimum ograniczała kontakty z przyjaciółmi, zwłaszcza
mężczyznami. Mimo tego Ian i Deborah byli kochającą się parą. W 1974 roku
zaręczyli się (Ian sprzedał gitarę, by kupić ukochanej pierścionek), a rok
później pobrali się. Zamieszkali w Oldham, a następnie przenieśli się do
Macclesfield.
Ślub Iana i Deborah był odważną decyzją,
ponieważ mieli wówczas dopiero po osiemnaście lat i byli w bardzo niestabilnej
sytuacji finansowej. Kilka lat wcześniej Ian rzucił naukę. Zatrudnił się w
sklepie płytowym, prowadził uliczny stragan z płytami, jakiś czas pracował w
Ministerstwie Obrony, ostatecznie wylądował w urzędzie pośrednictwa pracy w
Manchesterze, gdzie zajmował się zatrudnieniem niepełnosprawnych.
Oddziały
rozkoszy
źródło: guardian.co.uk
Nudna praca i życie „do pierwszego”
wywoływały u Iana frustrację. Nadal jednak wierzył, że osiągnie życiowy sukces
jako muzyk. W manchesterskich klubach poznał gitarzystę Bernarda Sumnera i
basistę Petera Hooka, z którymi założył zespół, który miał przeobrazić się
niebawem w Joy Division. Grupę, która początkowo nazywała się Warsaw (na cześć
Davida Bowiego i jego utworu Warszawa)
uzupełnił perkusista Steve Brotherdale, szybko zastąpiony Stephenem Morrisem.
Pierwszy koncert punkrockowej wówczas
grupy, jeszcze bez Morrisa, odbył się 29 maja 1977 roku. Zespół występował w
modnych manchesterskich klubach i stopniowo zdobywał popularność w punkowym
środowisku, na którym ogromne wrażenie robiła charyzma będącego wokalistą i
autorem tekstów Curtisa, który szokował widzów niekonwencjonalnym zachowaniem –
potrafił rzucać w publiczność deskami ze sceny i butelkami. Aby nie być mylona
z zespołem Warsaw, grupa zmieniła nazwę na Joy Division. Zainspirowała ją
książka Yehiela De-Nura Dom lalek, opisująca
losy więźniarek hitlerowskich obozów koncentracyjnych zmuszanych do usług
seksualnych – wojskowe burdele nazywane były „oddziałami rozkoszy”. Zrodziło to
pytania o rzekome nazistowskie sympatie grupy. Podsycała je okładka pierwszego
minialbumu Joy Division, An Ideal For
Living, na którym znalazł się rysunek członka Hitlerjugend. Zespół
konsekwentnie zaprzeczał, choć prawdą było, że do wielkich pasji Curtisa
należała historia III Rzeszy.
He’s
lost control
Joy Division konsekwentnie pięli się w górę
– trafili pod skrzydła modnej wytwórni Tony’ego Wilsona Faktory, wystąpili w
kultowym programie What’s On
telewizji Granada, a Ian pojawił się na okładce muzycznego pisma „New Musical
Express”, które od samego początku, w osobie dziennikarza Paula Morleya,
wspierało zespół z Manchesteru. Pasmo sukcesów przyćmiło jednak zdarzenie,
które miało miejsce 27 grudnia 1978, podczas powrotu zespołu z koncertu w
Londynie. Wokalista w zespołowym samochodzie miał atak epilepsji. Od tej pory
ataki zaczęły się powtarzać i nasilać, miewał trzy, cztery razy tygodniowo.
Konieczna była kuracja lekami, które jeszcze bardziej pogorszyły samopoczucie Iana.
Był przerażony, że przestał kontrolować swoje ciało. Kiedy na świat przyszła
córka Curtisów, Natalie, bał się wziąć dziecko na ręce. Obawiał się, że w tym
właśnie momencie może nastąpić epileptyczny atak i upuści dziecko.
Wtedy właśnie zaczął oddalać się od żony. Nie
był w stanie pełnić roli głowy rodziny, bo wiedział, że Deborah musi się nim
opiekować jak dzieckiem. Mimo że zespół wyrabiał sobie na scenie solidną markę,
zyski Iana nadal były mizerne i głównym żywicielem rodziny była pracująca w firmie
farmaceutycznej żona. Wyrazem zerwania więzi była decyzja o zakazie wstępu na
koncerty zespołu dla Debbie.
Taniec
marionetki
źródło: baldpunk.com
Depresja Iana znajdowała wyraz w tekstach
piosenek na debiutancki album Joy Division, wydanym w czerwcu 1979 Unknown Pleasures. Utwory poruszają
temat śmierci, samotności, zła tkwiącego w człowieku. Jedna z piosenek, She’s Lost Control zainspirowana została
przez dziewczynę, która przychodziła do pośredniaka, w którym pracował Ian.
Podczas jednej z wizyt był świadkiem jej epileptycznego ataku. Słowa utworu, w
którym powtarza się wers ona straciła
znów kontrolę był tak naprawdę zapisem doświadczeń samego Curtisa. Smutek i
beznadzieja emanujące z tekstów odbierano jednak tylko jako część mrocznego
wizerunku grupy. W prasie dominowały entuzjastyczne recenzje zarówno płyty, jak
i koncertów, podczas których wokalista prezentował szokujący „taniec
marionetki”, przypominający ruchy epileptyka. Jego mroczna osobowość i
sceniczna charyzma sprawiła, że pozostali członkowie grupy zostali przez fanów
i media zepchnięci w cień – zapanował swoisty kult Iana Curtisa. Aby okazać
lojalność wobec kolegów grupy, przestał udzielać wywiadów.
Zdrada
16 października 1979 Joy Division
koncertowali w Belgii. Na backstage’u Ian poznał młodą belgijską dziennikarkę,
Annik Honoré. Atrakcyjna dziewczyna wyparła z jego serca Deborah – w
przeciwieństwie do żony wokalisty, miała przyzwolenie na przebywanie z zespołem
podczas tournee. Curtis całkowicie stracił zainteresowanie rodziną, która
zaczęła znajdować się w krytycznej sytuacji finansowej. Zaczął znikać z domu na
schadzki z Annik, a koledzy z zespołu lojalnie ukrywali przed Deborah skoki w
bok męża. Ostatecznie domyśliła się romansu Iana, który przysiągł, że zerwie
stosunki z Belgijką. Tak się jednak nie stało – Ian nie potrafił wybrać
pomiędzy dwoma kobietami. Fatalna kondycja psychiczna i fizyczna
(nieustające ataki epilepsji) wokalisty miała wpływ na koncerty zespołu –
zdarzało się, że nie był w stanie śpiewać, co doprowadzało publiczność do furii na pierwszym
tournee w USA.
Nagrobek
7 kwietnia 1980 Ian Curtis przedawkował
luminal. Lekarzom udało się go uratować, ale był to sygnał, że jest w
krytycznej sytuacji. Udał się na terapię psychiatryczną, która nie przyniosła
rezultatów. Debbie rozpoczęła więc starania o rozwód.18 kwietnia poprosił żonę
o spotkanie, które miało być ostateczną próbą pojednania. Zakończyło się jednak
kłótnią, Ian zażądał, by żona zostawiła go samego. Napisał list pożegnalny i
przy dźwiękach płyty Iggy’ego Popa The
Idiot powiesił się na sznurze do bielizny.
Śmierć Iana oznaczała koniec Joy Division, pozostali
członkowie grupy postanowili kontynuować działalność pod szyldem New Order. Testamentem
grupy był wydany już po śmierci Iana, w czerwcu 1980 roku album Closer, z jeszcze bardziej ponurymi i
depresyjnymi tekstami. Prawdziwą ironią losu był fakt, że okładkę – wybraną
przez cały zespół – ozdobiła fotografia nagrobka. Jak zwykle bywa w takich
przypadkach, płyta doświadczonego tragedią zespołu cieszyła się wielkim
zainteresowaniem, podobnie jak singiel Love
Will Tear Us Apart. Największy przebój Joy Division doskonale
odzwierciedlał tragedię życia Iana Curtisa – opowiadał o związku, w którym rutyna
zabiła miłość.
Maciek
www.worldinmotion.net
(opracowano na podstawie książki D. Curtis Joy Division i Ian Curtis. Przejmujący z oddali)